Przez wiele lat związana byłam z makijażem, stylizacją i kreowaniem wizerunku, głównie kobiet, zarówno na potrzeby indywidualne, jak i we współpracy z większymi firmami. Ten czas pozwolił mi poznać wielu ludzi, zanurzyć się w wielu środowiskach i zebrać wiele doświadczeń. Po tych latach, z wyboru osiadłam w małej wsi, pod lasem. Obecnie nie zamykam się w żadnych ramach, a kwestię kreacji wykorzystuję na różnych polach: piszę, składam kolaże, urządzam przestrzeń, a przede wszystkim żyję o wiele bardziej świadomie.
Jestem posiadaczką spektrum i mamą cudownej dwójki dzieci w spektrum również.
Poznając świat autyzmu na wielu różnych poziomach, zgłębiając jego aspekty, poszerzam znacznie swoje spojrzenie na życie, które prowadzone w uważności, jest najpiękniejszą i najskuteczniejszą formą terapii oraz szansą na zbudowanie nowego, piękniejszego świata.
Ludzie z autyzmem potrafią widzieć rzeczywistość na wiele różnych sposobów. Patrzą często o wiele szerzej i ich poziom rozumienia jest wyjątkowy. Wspierajmy ich i pozwólmy swobodnie się rozwijać, a przede wszystkim ich słuchajmy, bo oni są w stanie pokazać nam świat, którego do tej pory nie byliśmy w stanie zobaczyć, czy zrozumieć.
Fotografia: Maciej Bochnowski
Wystawa "Zostań niebieskim aniołem" Macieja Bochnowskiego, powstała jako forma wsparcia dla podopiecznych Zespołu Szkół dla dzieci i młodzieży z zaburzeniami spektrum autyzmu "Przylądek" w Parzniewie oraz wsparcia realizacji kolejnego celu, jakim jest budowa "Domu na zawsze" - domu mieszkalnego dla dorosłych osób z autyzmem.
Jak możecie doczytać w moim tekście, do spektrum mam bardzo blisko. W sumie siedzę w samym środku. Od wielu lat coraz bardziej świadomie drążę ten temat w praktyce, wcześniej, całe życie uczyłam się go nie posiadając świadomości żadnej, doświadczając jednak mocno realnie jego formy na własnej skórze i nie tylko.
Potrzeba nagłaśniania tematu spektrum autyzmu jest ogromna, potrzeba jest wsparcia dla ludzi, a zwłaszcza dzieci w spektrum. Przede wszystkim największą jest potrzeba zrozumienia zjawiska jakim jest spektrum autyzmu i poznania sposobów jego funkcjonowania. Im więcej więc o nim mówimy, tym większa szansa na sensowny dialog.
Mówmy o temacie głośno i odważnie, poznajmy go, poznajmy ludzi w spektrum, twórzmy nowe, wspierające przestrzenie, otwórzmy się na ten dialog i wspierajmy jak możemy i jak umiemy, bo właśnie te dzieci będą budowały zupełnie inną, wyjątkową przyszłość.
Wystawę główną możecie obejrzeć w Centrum Handlowym Nowa Stacja w Pruszkowie, druga jej wersja, mniejsza, ma podróżować różnymi ścieżkami, niosąc temat spektrum autyzmu w świat.
Na głównej próżno mnie szukać, ale jak traficie mnie na mniejszej, to dajcie znać, gdzie mnie poniosło.
A klikając w obrazek poniżej, możecie wesprzeć sprawę finansowo.
Nazywam się Kamila Giemza, chociaż wiele osób zna mnie jako Milkę, co jest po prostu skrótem mojego imienia.
W Pruszkowie się urodziłam i spędziłam tu praktycznie 30 lat swojego życia. I choć osiadłam kilka lat temu w niedalekim Brwinowie, gdzie obecnie mieszkam i prowadzę studio, to właśnie Pruszków miał największy wpływ na moją osobowość.
Zawodowo zajmuję się wizażem i stylizacją, makijażem i analizą kolorystyczną. Działam w tych dziedzinach zarówno w pracy z indywidualnym klientem, jak również współpracuję z markami kosmetycznymi, tworzę i współtworzę różne projekty, które zwykle ciężko zamknąć w konkretnych ramach. Od wielu lat, również w tych dziedzinach szkolę.
Moje podejście do życia, pracy i człowieka jest mocno niestandardowe i często początkowo budzi niezrozumienie, co nauczyłam się spokojnie przyjmować i przeczekiwać, dążąc świadomie do konkretnego celu. Lubię patrzeć szeroko, bo na człowieka ma wpływ bardzo wiele rzeczy, których często nie bierzemy pod uwagę. Potem, w tym szerokim polu, lubię znęcać się nad szczegółami, bo dopracowują i precyzują całość.
Niestety, żeby pokazać Wam bardziej skąd to wynika, muszę sięgnąć do korzeni…
Moi dziadkowie przeprowadzili się do Pruszkowa, kiedy moja mama była małą dziewczynką. Pochodzili z okolic Ćmielowa i przygnała ich tu praca w zakładach pruszkowskiego Porcelitu. W naszym domu mieszkało mnóstwo zdobionej ręcznie zastawy, pater i wazonów. Dziadek czasami malował w domu, czego nie bronił też wnukom. Na porządku dziennym były latające pędzle i kalki, ponieważ i moja mama przejęła rodzinne zamiłowanie do rzemiosła i ceramiki. Prowadziła przez lata własną pracownię. Odkąd pamiętam dziadek zawsze lubił poznawać dogłębnie różne historie. Po przeprowadzce zbierał mnóstwo informacji na temat Pruszkowa i początków jego powstania. To on nauczył mnie chyba najwięcej o historii okolicy, pokazując masę zdjęć, notatek i wycinków z gazet. Lubił też opowiadać, a opowiadał bardzo ciekawie.
Mój ojciec jest rodowitym warszawiakiem. On zaszczepił mi zrozumienie historii jako dziedziny, bo początkowo nauka tego przedmiotu nie chodziła moimi ścieżkami. Pokazał mi właśnie na jej przykładzie, szersze spojrzenie i szukanie powiązań. Zawsze wplatał w suche, historyczne fakty, kwestie kultury i sztuki danego czasu. Starał się pokazać mi świat też od tej pięknej strony. Nauczył mnie dużego szacunku do klasyki. Starsza siostra uwrażliwiła mnie muzycznie i ukierunkowała na dobre brzmienia i teksty, dzięki czemu napad wszelkich bandów lat ‘90tych nie zrobił mi sieczki z głowy.
Generalnie wychowałam się w rodzinie z korzeniami, pasjami i wrażliwej na różne formy artystyczne.
Dorastając zderzyłam się ze stereotypowym Pruszkowem i to właśnie, odwracając totalnie mój młodzieńczy światopogląd, pokazało mi życie, bo dorastałam w Pruszkowie w ciekawych latach. Pamiętam kiedy idąc do Kościoła w niedziele, ludzie długo omijali miejsce gdzie zginął sławetny Kiełbasa, czy kiedy akurat na parkingu przed moim blokiem policja zrobiła obławę, układając “panów w czarnych maskach” jak śledzie na ziemi, bo coś obrabowali i uciekali strzelając w powietrze… To był taki czas, kiedy nagłówki z gazet nie były na wyrost, wręcz było wiadomo, że to jedynie wyrwana część. Paradoksalnie bardzo lubiłam tamte lata. I paradoksalnie, poza tymi akcjami było na prawdę spokojnie.
Za świadomego nastolatka wpadłam w cudowną ekipę z zapędem dresowym. Kamienice na Chopina, Park Sokoła, Rock Pikniki, dechy… Mazowszanka, jeszcze sprzed czasów Znicza i później sam Znicz… Najwięcej wspomnień i najlepsza lekcja tolerancji. W tym stereotypowym mieście, zbitek subkultur różnych był genialnym zjawiskiem. Uwielbiałam czas, kiedy okuta w wąskie jeansy, wielki sweter, martensy i skórzany płaszcz, siadałam na ławce z ludźmi w czerwonych dresach z trzema paskami. Mogliśmy się z siebie nabijać, ale nie ciuch wyznaczał nasze relacje.
Liczył się człowiek.
Każde miasto tworzą ludzie. Pruszków, to trochę stan umysłu, który się czuje lub nie. Mnie nauczył szybkich i konkretnych decyzji, honoru i życia ponad stereotypami. A połączenie tego z moim wychowaniem pozwala mi w życiu doceniać historię, uczyć się z niej, ale jej nie rozpamiętywać i łączyć to, czego teoretycznie połączyć się nie da. Teoretycznie, bo jestem świetnym przykładem chodzących skrajności.
Projekt i fotografia: Maciej Bochnowski
Projekt pomysłu i realizacji Macieja miał na celu pokazać i przedstawić ludzi z Pruszkowa i okolic. Pokazać ich wizualnie i zajrzeć w ich historie. Spojrzeć na nich na tle swojego miasta i swoich wspomnień...
Cieszę się, że miałam okazję być jego częścią.
I choć na tamten moment mieszkałam w Brwinowie, to jednak Pruszków jest moim najbardziej sentymentalnym czasem i miejscem.
Gdybyś miał szansę cofnąć się w czasie...?
Wykorzystałbyś ją...?
Z kim byś się spotkał...?
Co powiedział...?
I po co...?
Co chciałbyś, czy mógłbyś uzyskać...?
Bo teraźniejszości i tak byś nie zmienił...
Ale mógłbyś jeszcze raz...
no właśnie... co...?
Co mógłbyś jeszcze raz...?
Co jeszcze raz chciałbyś...?
W Tokio jest podobno mała kawiarnia, która może zaoferować Ci taką podróż...
W niej jedno wyjątkowe krzesło...
I najważniejszy warunek... z wielu ważnych... masz czas dopóki nie wystygnie kawa...
Lektura to miękka, otulająca, którą ciężko odłożyć na później...
ale nie zupełnie łatwa i lekka...
porusza wiele pokładów emocji, ogromnych, w niezwykle subtelny sposób...
Dawka nostalgii, ale i nadziei, przeplatana totalnie najprostszą codziennością...
Cztery historie, cztery ścieżki, jedna kawiarnia...
I kawa.
LuV U
milka
Od kiedy wylądowałam na małej wsi pod lasem i zmieniłam dość zdecydowanie styl życia, moim głównym „zajęciem” czy „źródłem utrzymania” są wszelkie formy artystyczne... najbardziej tworzenie kolaży i pisanie...
Na stan obecny nie nazwę się nawet małym przedsiębiorcą... nawet nie mikro... bo nie mam obecnie zbyt wiele wspólnego z prowadzeniem działalności...
Przez wiele lat do tego momentu miałam i mam styczność z wieloma artystami i rękodzielnikami.
Jednocześnie, przez wiele lat pracowałam na artystycznym freelansie, a wolne zawody, zwłaszcza artystyczne, to w Polsce ciekawy dołek zarobkowy, bo wpadamy w ogrom luk dziwnych, różnych i niekoniecznie korzystnych... i miałam w tym okazję prowadzić własne i wspólne salony na przykład...
Również w tym artystycznym freelansie miałam okazję współpracować z wieloma różnymi firmami, mniejszymi lub większymi, również z korporacjami...
Służyła mi ta współpraca o tyle, że przeważnie nie byłam zatrudniona na sztywnych umowach, a na kontraktach, które dawały mi dawkę potrzebnej swobody. Dodatkowo nigdy nie zatrzymywałam się w jednym miejscu, więc miałam lekkość zmian w razie potrzeby i mogłam pracować tam, gdzie najzwyczajniej w świecie lubiłam otaczających mnie ludzi.
Kiedy ludzie migrowali, bardzo często migrowałam również ja... czasem migrowaliśmy za sobą i to było fajne...
Miałam okazję wystawiać konkretne faktury, zarabiać grube kwoty, miałam również okazję lecieć kilka miesiący na zerze lub stracie...
A jeszcze zanim to wszystko, to miałam okazję się pouczyć i choć nigdy nie poszłam na studia, to skończyłam dość ciekawe liceum i wylądowałam po nim z tytułem technika agrobiznesu...
To taka moja część, o której nie często mam okazję i potrzebę mówić...
W każdym razie ma to tyle wspólnego z moim życiem obecnym, że po pierwsze wiem dlaczego jem tak a nie inaczej, a po drugie, mieliśmy w programie nauczania trochę przedmiotów ekonomicznych... m.in. ekonomię, ekonomikę przedsiębiorstw ze skupieniem na przedsiębiorstwach małych i mikro, rachunkowość, przedsiębiorczość, zarządzanie, podstawy psychologii i podstawy prawa... pisaliśmy biznesplany, robiliśmy masę rozliczeń i generalnie bardzo lubiłam tą zabawę w zarabianie...
Dalej, już w pracy, ciężej więc było mnie zrobić w bolo, choć teoretycznie dziewczynka od machania pędzlami niewiele wie...
A jednak.
Przepisy zmieniają się w zastraszającym tempie, niemniej nadal nie przeraża mnie język urzędowy i wiem po prostu jak się nim, w tych przepisach, poruszać...
Nigdy nie lubiłam sprzedawać i handlować ogólnie.
A ile firm bym nie obeszła jako wizażysta, tak zawsze sprzedaż liczyła się bardziej niż moje umiejętności artystyczne...
Zdecydowanie wolałam więc szkolenia, zwłaszcza z handlowcami i obsługą sklepów, bo miałam okazję mieć chociaż trochę wpływu na inną formę przedstawiania sprzedaży i starałam się wesprzeć zrozumienie potrzeb klienta oraz dobieranie produktów wg nich, a nie wg planów sprzedażowych...
Napatrzyłam się jednocześnie na zabiegi handlowe dość nieuczciwe, jak przeklejanie dat ważności na produktach i inne szajsy na zaoszczędzenie kasy przez korporacje...
No i najprostszy zabieg pt. trendy, nowość, must have!
Tworzące sztuczne i nieistniejące potrzeby...
Oraz w tym wszystkim, wrzucanie istniejącego od lat rodzaju kosmetyku pod inną nazwą i nową formą makijażu, czyli również starą tylko nazwaną inaczej, żeby sprzedawał się na nowo, lepiej...
Warstwy makijaży wraz z nowymi technikami rosły, ilość potrzebnych, wręcz niezbędnych produktów rosła, rosły obroty i biznes pięknie się kręcił.
Rosły wraz z nimi, w szufladach kobiet, tony nieużywanych kosmetyków, często ewidentnie niepotrzebnych, bo po milion sztuk tego samego tylko pod inną nazwą, a z tego tona śmieci, bo jednak termin ważności był...
Marketing to kawał grubej dziedziny opierającej się na tworzeniu potrzeb realnie nieistniejących, dla napędzenia zysków firm wielkich...
Nie ma w tym nic w trosce o klienta.
NIC.
Czarny piątek w tym wszystkim, jest tylko kolejną pomocą w nakręcaniu tego biznesu...
dalej oferty i pakiety świąteczne...
i na początku stycznia mega wyprzedaże itp...
Jeśli myślicie, że jakiekolwiek wielkie przedsiębiorstwo realnie traci, żebyście mieli przyjemność, to tak nie jest. Wiadomo, że tabelki pokazują w biurach rzeczy różne, raz jest lepiej raz gorzej, czasem widać nawet jakąś stratę, ale to wszystko nadal się kręci i o to kręcenie właśnie chodzi, o obrót.
I w żadnym przedsiębiorstwie, najprościej, nie opłaca się zostać z nadmiarem produktów fizycznych na nowy rok rozliczeniowy, ze względu na kwestie podatkowe.
Ot taki czynnik głównie ważny.
Czy jestem przeciw BLACK FRIDAY...?
Ogólnie nie.
Promocję można zrobić zawsze i pod inną nazwą... każdy może mieć swój powód i swój wybór...
Uważam, że świadomość ludzi wzrasta i widzę jak przestajemy cały ten wir nakręcać, a zaczynamy korzystać z umiarem.
Nie mam zamiaru banować czy krytykować kogoś, kto korzysta z tych promocji, bo wiem, że czasem to jedyny moment, kiedy możemy sobie na coś pozwolić... albo skorzystać przy okazji na rzecz, którą i tak byśmy kupili w podobnym czasie... w tym punkcie też byłam.
Jestem przeciw nadprodukcji, robieniu ludzi w bolo i tworzeniu sztucznie potrzeb, kosztem ludzi, bo marketing gra na emocjach, a to jest zwykła manipulacja, czyli generalnie przemoc emocjonalna.
Realizowana nieustannie na masach ludzi... legalnie...
Na tym właśnie świat stoi...
Tak, zdarza mi się kupić w sieciówce, choć wolę z drugiego obiegu.
Tak, zdarza mi się kupić kosmetyk popularnej marki, choć wybieram je w swoim własnym kryterium.
Zdecydowanie jednak wolę kupować od rękodzielników i artystów, bo te rzeczy mają nieporównywalnie większą wartość, kawałek serca.
Kosmetyki wolę kupować w małych manufakturach i zdecydowanie nieporównywalna jest ich jakość.
I teraz... jeśli jakikolwiek rękodzielnik, artysta, mała manufaktura, mała firma, postanawia zrobić promocję obniżając swoje ceny, to oni to ewidentnie robią dla ludzi, z serca... człowiek dla człowieka.
Bo zazwyczaj i tak ceny regularne nie są ustalane wysoko, względem kosztów, które mali przedsiębiorcy ponoszą, ba! one są bardzo często relatywnie niewielkim zyskiem. Więc jeśli wchodzi cena promocyjna, to często wiąże się ona z bardzo niewielkim zarobkiem lub wręcz jego brakiem... a praca rąk, tworzenie sercem, poświęcony czas, zdolności... no kaman! to ciężko w ogóle wycenić w pieniądzach...
Cała idea BLACK FRIDAY często wymusza właśnie na tych ludziach wjazd w wir popularnego marketingu, żeby zwrócić na siebie uwagę. Wielu rezygnuje z tego pędu i musu i to jest piękna, świadoma decyzja. Wielu się na niego godzi, żeby się względnie utrzymać... i tu też stron nie mam zamiaru dzielić, bo rozumiem oba położenia.
Niemniej, kiedy dostajecie jakąkolwiek zniżkę u twórcy czy w małej manufakturze lub małej firmie, to doceńcie ją milion razy bardziej...
LuV U
milka
Ze wszystkich miesięcy w roku, w tym obecnym, najbardziej czekałam na listopad...
W roku minionym, pierwszy raz odważyłam się spojrzeć na ten miesiąc z pełną otwartością... a w tym... ewidentnie potrzebowałam z nim spotkania...
Myślę, że czułam to od dawna... wcześniej wolałam jednak unikać go jak ognia... a on spokojnie czekał... aż do niego dojrzeję...
Czekał aż przestanę się spieszyć...
Czekał aż przestanę bać się chłodu...
Czekał aż będę gotowa bez obaw stanąć w swojej nagości...
a najbardziej chyba czekał, aż będę gotowa przypomnieć sobie kim jestem...
Wiedział, że wcześniej pewne rozmowy nie mają sensu...
Wiedział, że jeśli nie będę gotowa przyjść sama, nie będę potrafiła słuchać...
Wiedział, że prawdę najlepiej podać na surowo bez dodatków, a taka wersja nie posmakuje każdemu...
Wiedział, że nie chce marnować swojego czasu... myślę, że mojego również...
Już pierwszym swoim dniem zasunął mi lodowaty prysznic...
zapewne tak dla przypomnienia o naszej randce...
Przyjęłam więc, skorzystałam... i ruszyłam w drogę...
Tęskniłam za miękkością popiołów pod stopami...
za surową szarością ścieżki...
za obłędną ciszą na skraju obłąkania...
za jego wzrokiem wbitym z chirurgiczną precyzją w moje źrenice...
Zawsze uważałam, że szukam oparcia i ciepła...
ciekawe...
Zrobił kawy... czarnej jak smoła... takiej jaką lubię najbardziej...
I tak siedzieliśmy nad ogniskiem, które płonęło przeszywającym, niczym ostrzami, chłodem... obserwując w totalnej ciszy latające nad nami myśli...
Tęskniłam za tym spokojem...
w nim odpoczęłam...
w nim przyjęłam odpowiedzi, które wszędzie indziej owijane były w mięciutką bawełnę i polewane słodkim sosem...
Tęskniłam za tą swoją częścią...
surową, zimną, melancholijną...
tą z samego dna odrzucenia...
Na wszystko jest w człowieku miejsce, a we mnie czerń zajmuje przepiękną, okazałą komnatę, którą zdecydowanie za rzadko ostatnimi laty odwiedzałam...
Pożegnałam się z przyjecielem listopadem mocnym uściskiem ramienia...
odchodząc z pełnią zadowolenia w sercu...
przyjmując z ogromną wdzięcznością pokłady gubionej przez lata przeze mnie godności, które spokojnie, ze zrozumieniem, dla mnie przechowywał...
Wiedział, że nie wszystkie jego odpowiedzi mi się spodobały...
Wiedział też, że mimo wszystko je przyjęłam...
Wiedział, że wiem jak bardzo są dla mnie właściwe...
Do zobaczenia za rok przyjacielu...
Już tęsknię.
LuV U
milka