Cofnęła mnie ta sesja do dawnych czasów i wspomnień...
Wychowując się ze starszą siostrą, w czasach dobrej muzyki buntowniczej, udało mi się wyrastać od kołyski przy dobrych dźwiękach, w świadomości wartości jednostki. Może nie na marginesie, ale zdecydowanie z boku systemu.
Od zawsze czułam swoją inność i odnalezienie się wśród ludzi wyłamanych dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Choć łączyłam zgrabnie świat mój i społeczny, to jednak odstawanie towarzyszyło mi zawsze. Przerobienie niezrozumienia otoczenia w okresie dzieciństwa nie było łatwe... Wyśmiewanie, czepianie, odrzucenie przez rówieśników nie było fajne... Chociaż przecież jako dobra i ułożona uczennica teoretycznie nie miałam takich problemów, a przynajmniej tak twierdzili nauczyciele i ogólnie dorośli. Niestety błędnie. Bardzo wcześnie nauczyłam się obserwacji, ale na wyrobienie pełnego dystansu musiałam trochę poczekać, bo emocje z natury dziećmi szargają bardziej. Im byłam starsza, tym spokojniejsza i bardziej stanowcza, z coraz bardziej jedynie swoim zdaniem.
Opuszczałam podstawówkę z uśmiechem na twarzy, a liceum witałam z obawą, ale i nadzieją na inny świat. Nie było zupełnie inaczej, ale przynajmniej wszyscy byliśmy starsi i bardziej za siebie odpowiedzialni. Wyszczekałam sie dość mocno na tym etapie, co regularnie wpędzało mnie w kłopoty, ale jednoczeście dało swoisty spokój od otoczenia i wewnętrzną wolność. A jak już raz wolność poczujesz, to już nigdy nie dasz się zamknąć w klatce.
To był też etap, kiedy szukałam własnego stylu, więc wyglądałam skrajnie różnie, nawet dzień po dniu. Zawsze lubiłam różnorodność, a mój ubiór bardzo zależał od mojego nastroju i emocji. Do tej pory tak mam i lubię być pewnego rodzaju kameleonem ;)
Zawsze miałam i mam nadal w szafie coś klasycznego, zawsze też rozciągnięty sweter i ciężkie obuwie, a Martensy, to dla mnie jeden z największych klasyków.
Zabawna była ta moja inność, zawsze zmierzająca do klimatów osobliwych, kiedy to wychodziłam na ulice mojego cudownie, nie tylko stereotypowo, lecz całkiem realnie dresiarskiego miasta. Jeszcze zabawniej było, kiedy w wielkim swetrze, skórzanym płaszczu, wąskich jeansach i glanach stałam sobie z przyjaciółmi, dumnie świecącymi trzema paskami swojej garderoby. Ja jedna, ich grupa i wzajemne wsparcie w każdej sytuacji.
To jedno z tych doświadczeń, dzięki któremu jestem pewna, że nie ma rzeczy, które po prostu dzielą, podziały tworzą się kiedy jest brak otwartości i po prostu brak chęci...